Szanowny użytkowniku,
informujemy, że nasza strona nie jest obsługiwana przez starsze typy przeglądarek internetowych. Rekomendujemy skorzystanie z:

  • Chrome w wersji 60 lub nowszej
  • Firefox w wersji 60
  • iOS w wersji 12
  • Safari w wersji 12
  • Microsoft Edge

Maszynista archeolog – zawód i pasja

Opublikowano: 2025-07-29, 09:02

Wychowany na filmie „Człowiek na torze”, od 10 lat w PKP Intercity zatrudniony na stanowisku maszynisty, a od niedawna awansowany na maszynistę instruktora. Pasjonuje się historią, a w wolnych chwilach pracuje przy wykopaliskach, ponieważ jest czynnym archeologiem. Z Ryszardem Mikułą rozmawia Katarzyna Matusz.

Zacznijmy od archeologii, bo była to Pana pierwsza praca zawodowa. Co Pan w niej lubi?

Najbardziej lubię klasyczne wykopaliska na wielkich przestrzeniach, gdzie odnajdujemy różnego rodzaju obiekty mieszkalne: ziemianki, półziemianki, domy posadowione na słupach, po których zostają w ziemi kółka i właśnie na ich podstawie określamy całe domostwa. Niezmiernie intrygujące są również cmentarzyska, gdzie bada się zwyczaje funeralne mieszkających tu niegdyś ludzi, a także pojedyncze skarby! Nawet przysłowiowy garnek z monetami.

Najbardziej fascynujące miejsce na mapie to…?

Dla naszego środowiska archeologów i historyków m.in. Çatalhöyükotwiera się w nowym oknie w Turcji. Wielu chce się tam dostać i kopać. Przez szereg lat badaniami kierował tam Ian Hodder z Cambridge, autor znakomitych książek. Jako studenci wyjeżdżaliśmy w to miejsce rokrocznie, by badać cywilizację neolitycznego miasta, które powstało ok. 8 tys. lat p.n.e. To m.in. ci ludzie ruszyli z Bliskiego Wschodu na północ i zasiedlili tereny Polski. To byli nasi pierwsi rolnicy.

Skąd u Pana miłość do kolei?

Koleją pasjonowałem się w dzieciństwie. Moja rodzina pochodzi z Pomorza Zachodniego, spod Szczecina. Kiedy ojciec został wysłany na delegację do Bełchatowa koło Łodzi i dostał mieszkanie służbowe, wyjechał wraz z moją mamą. Urodziłem się w Piotrkowie Trybunalskim w 1980 r., po słynnych dożynkach. Bardzo często jeździliśmy stamtąd do domu dziadków. Od najwcześniejszych lat pamiętam trzy światełka wjeżdżające na perony i całą związaną z tym ekscytację. Bałem się wtedy dwóch rzeczy – przechodzenia między łączącymi wagony harmonijkami i toalet. Cała reszta to było coś pięknego i ta pasja we mnie tkwiła.

Gdy zainteresował się Pan pracą na kolei, ze swoim zawodem był już Pan związany dekadę. Jak to się stało, że trafił Pan tutaj?

Współprowadziłem badania archeologiczne na obwodnicy Nowej Soli i wielu kolejarzy dorabiało sobie na wykopaliskach przed służbą lub po niej. Przychodziły tam całe rodziny. To byli najlepsi pracownicy, bardzo sumienni, naprawdę zainteresowani archeologią. Jak się dowiedzieli, że lubię kolej, to zabierali mnie do siebie i pokazywali całe kolejowe życie – siedziałem na przykład z moją ulubioną dyżurną w nastawni i obserwowałem, jak pracuje, regulując ruch pociągów na stacji. Jeździłem w kabinie z maszynistą, a kiedy zdałem egzamin z sygnalizacji – siadałem za nastawnikiem.

I pasja kolejowa odżyła.

Wtedy też, po zakończeniu pierwszych inwestycji wykopaliskowych związanych z autostradami, w mojej branży zaczęła się posucha i jako archeolog nie zawsze miałem stabilizację finansową. Kiedy więc Intercity ogłosiło nabór na pomocników, z perspektywą objęcia stanowiska maszynisty, postanowiłem się zgłosić. Udało mi się dostać i od maja 2015 r. zacząłem się uczyć. Już pod koniec tego samego roku zostałem maszynistą. I nie żałuję. Wydaje mi się, że lepiej trafić nie mogłem, bo prowadzimy szybkie pociągi, a grafik na kolejny miesiąc jest elastyczny. Wiem, co będę robił, i mogę zaplanować sobie inne rzeczy, np. właśnie te związane z archeologią. Spokój dają mi stabilne zatrudnienie i wynagrodzenie.

Trasa, którą dziś pokonałam z Warszawy do poznańskiej sekcji, jest również jedną z Pana ulubionych. Dlaczego?

Lubię jeździć tym szlakiem, bo jest bardzo ładny, z mnóstwem ciekawych krajobrazów. Skupiamy się oczywiście na jeździe, ale okoliczności, które towarzyszą przejazdowi, też są ważne, a te są wspaniałe. To łatwy szlak, w takim sensie, że na ogół nie zdarzają się na nim przykre niespodzianki, które mogłyby spowodować zagrożenie lub opóźnienie pociągu. Bardzo lubię też jeździć za granicę, do Niemiec, bo daje mi to możliwość szlifowania języka i porównania niemieckiego systemu prowadzenia pociągu z tym naszym. Jeżdżący tam tabor jest supernowoczesny, prowadzi się go lekko i przyjemnie, a przy tym można się wiele nauczyć.

W trakcie rozmów z wieloma Pana kolegami po fachu dowiedziałam się, że maszyniści mają pamięć mięśniową i pracę wykonują niemal automatycznie.

Zgadza się, jednak sytuację komplikuje duża liczba różnego typu taborów. Ja sam obsługuję 11 rodzajów pojazdów, i o ile ostatnio nastąpiła pewna unifikacja i na ogół większość elementów obsługowych, takich jak np. nastawnik jazdy czy hamulca, w nowych lokomotywach znajduje się w tym samym miejscu, o tyle w taborze nieco starszym lub innego producenta może być różnie. Np. jak się jeździ Stadlerami i „Husarzami”, to w nogach są przyciski, które służą do otwierania luster i trąbienia. W EU44 do otwierania luster jest przycisk lewy, natomiast w Stadlerze – prawy. Często więc jest tak, że stoisz na peronie, chcesz otworzyć lusterka i… trąbisz, robiąc hałas. O tym trzeba pamiętać.

O czym jeszcze nie wolno zapomnieć?

O tym, by nie popaść w rutynę i zawsze być odpowiednio przygotowanym. Ja na przykład, przed wyjazdem na szlak, który mało znam albo którego dopiero się uczę, staram się odświeżyć sobie w głowie przepisy. Zapoznałbym się z rozkładem jazdy wytrasowanym dla jazdy pociągu po tym szlaku, aktualnymi zwolnieniami stałymi z „WOS-ów” i czasowymi z rozkazów, jak również z regulaminami stacyjnymi. Nie można zapominać o tym, że zawsze może się wydarzyć coś nietypowego. Dlatego włączam się w akcję powtarzania sygnałów, bo sam po sobie wiem, że jest to dobre. A do pracy idę z pozytywnym nastawieniem i daję z siebie wszystko.

Kilka zdań od przełożonego

Ryszard Mikuła to pracownik o wysokich kompetencjach zawodowych i rozległej, praktycznej wiedzy, którą potrafi dzielić się z innymi. Jest osobą odpowiedzialną i w pełni zaangażowaną w powierzane zadania, a to niezwykle ważne w zawodzie maszynisty. Jego dodatkowym atutem jest bardzo dobra znajomość języka niemieckiego, co w kontekście planowanych szkoleń maszynistów na strategicznym odcinku granicznym Rzepin – Frankfurt nad Odrą jest bezcenne. Jestem przekonany, że jako instruktor nowe obowiązki będzie wypełniał równie profesjonalnie i z takim samym zaangażowaniem jak obecnie – podkreśla Dariusz Dudkowiak, naczelnik Sekcji Realizacji Przewozów w Zakładzie Zachodnim.