Szanowny użytkowniku,
informujemy, że nasza strona nie jest obsługiwana przez starsze typy przeglądarek internetowych. Rekomendujemy skorzystanie z:

  • Chrome w wersji 60 lub nowszej
  • Firefox w wersji 60
  • iOS w wersji 12
  • Safari w wersji 12
  • Microsoft Edge

Z czym się mierzy maszynista na trasie?

Aktualizacja: 2025-05-09, 13:15 (2)
Opublikowano: 2025-05-09, 13:15

Miałem parę takich sytuacji, w których wjeżdżając spóźniony 5-10 minut na stację, widziałem, jak ktoś stał i stukał palcem w zegarek. Myślę sobie wtedy – szkoda, że on nie wie, co się działo na całej trasie, dlaczego nie przyjechałem wcześniej – mówi Maciej Kliber, z którym rozmawia Katarzyna Matusz.

Maciek jest z tej grupy maszynistów młodego pokolenia, która czuje tę pracę. Wie, że to nie jest wyłącznie jazda z punktu A do punktu B, że czasem są to wyzwania typu „sam muszę coś zrobić” – mówi Krzysztof Wiliński, przełożony maszynisty. Mamy pojazd, a wraz z nim mechanikę, elektronikę, pneumatykę i różnego typu źródła energii. Na trasie maszynista zostaje sam ze sobą, ma telefon i radiotelefon, może porozmawiać z kolegą, który ma większe doświadczenie. Może skonsultować się z instruktorem, zadzwonić do warsztatu, żeby mu ktoś pomógł. Maciek należy właśnie do tego typu maszynistów, którzy zdejmują białe rękawiczki i – gdy trzeba iść się pobrudzić, coś zrobić – idzie i to robi.

Spotykamy się w Sekcji Handlowo-Przewozowej w Białymstoku przed Pana wyjazdem na Litwę. Czy to jest wymagająca trasa?

Trasa do Mockavy wiedzie przez Sokółkę, Augustów i Suwałki, przez las. To droga nie tylko z pięknymi widokami, lecz także z dużą liczbą zwierząt. To zarówno plus, jak i minus tej trasy. Przyroda – piękna sprawa, ale cały czas trzeba być czujnym, bo łosie, jelenie, sarny czy dziki w każdej chwili mogą wejść na tory.

Jak wyglądała Pana droga na kolej? Nie jest Pan pierwszym kolejarzem w rodzinie.

Mój pradziadek był maszynistą, dziadek – maszynistą instruktorem, a tato, obecnie już emeryt, także maszynistą, który swoją karierę po podziale PKP zakończył w Przewozach Regionalnych w Białymstoku. Moja droga zawodowa to liceum później studia na Politechnice Białostockiej, na bardzo modnym w tamtym czasie Wydziale Zarządzania i Marketingu – zaocznie, ponieważ jednocześnie pracowałem.

Tata zachęcał Pana do podjęcia tej pracy?

Nie, on cały czas powtarzał, że to jest niewdzięczny zawód i… mało doceniany. Przychodził z pracy zmęczony i mówił mnie i moim dwóm braciom: „Żaden z was nie będzie pracował na kolei, a tym bardziej żaden z was nie będzie maszynistą”. Ale stało się inaczej… Tato ma sporo znajomych nawet wśród obecnych maszynistów naszej firmy. Spotykaliśmy się z nimi na wędkowaniu i tak od słowa do słowa w końcu padło: „Maciej, może ty byś jednak spróbował?”. Dyrektor Biura Dyspozytury i Realizacji Przewozów Michał Zamorski zaprosił mnie wtedy na rozmowę do Warszawy i dopisał do grupy pracowników PKP Intercity, którzy szkolili się na maszynistę. Licencję zrobiłem jednak na koszt własny.

W jaki sposób ludzie niepracujący w tej branży patrzą na Pana pracę?

Myślą, że to jest bardzo proste, wsiadasz i jedziesz. A jest całkiem inaczej. Kiedy zaczynam opowiadać znajomym, jak to wygląda naprawdę, po kolei i ze szczegółami, to robi to na nich wrażenie. Mówią, że trzeba mieć wiedzę i kompetencje i że odpowiedzialność jest bardzo duża.

Co jest najbardziej wymagające?

Wyniosłem z domu to, że jeśli coś robię, to staram się to robić perfekcyjnie, na tyle, na ile pozwalają moje umiejętności i wiedza. Staram się, żeby moja czujność i skupienie były na maksymalnym poziomie. I to jest bardzo wymagające. Daję z siebie 100 proc., żeby wszystko dobrze wyszło. Moi pasażerowie nie odczuwają tego, jak hamuję, jak zatrzymuję się przy peronach. Zależy mi, żeby wszystko szło płynnie i gładko.

Czy coś się poświęca dla tej pracy?

Poświęca się czas, który można by spędzić z rodziną. Moja żona jest urzędnikiem państwowym i jest przyzwyczajona do pracy od godz. 7 do 15. W każdy weekend i w każde święto jest w domu i gdy ja zaczynałem swoją przygodę z koleją, ona nie mogła zrozumieć, że gdy w piątek o 15 kończy pracę i wraca do domu, ja dopiero wychodzę i nie ma mnie cały weekend. W tamtym czasie urodziła nam się córka, więc moja żona mnie potrzebowała. Z roku na rok było jednak coraz lepiej.

Czego pasażerowie nie wiedzą o Pana pracy?

Wydaje mi się, że nie wiedzą, co się dzieje na trasie. Kiedy jesteśmy pasażerami, wsiadamy do pociągu i czytamy książkę, oglądamy treści w telefonie, śpimy. Nikt nie zajmuje się tym, co widzi maszynista. O, przyhamował mocniej, może się zagapił. No chyba że kierownik wygłasza jakieś komunikaty. Chciałbym, żeby pasażerowie wiedzieli, że czasami opóźnienie nie następuje z winy maszynisty. Miałem parę takich sytuacji, w których wjeżdżając spóźniony 5-10 minut na stację, widziałem, jak ktoś stał i stukał palcem w zegarek. Myślę sobie wtedy – szkoda, że on nie wie, co się działo na całej trasie, dlaczego nie przyjechałem wcześniej. Może by nie stał na peronie, blisko krawędzi i nie pukał w szkiełko zegarka. To jest deprymujące.

Powiedzmy o tym, co może się zdarzyć po drodze.

Możliwości jest naprawdę mnóstwo – późno podany sygnał na semaforze wyjazdowym, rodzina z dziećmi, z dwoma wózkami, na stacji, na której postój trwa 30 sek., a zanim oni zdążą wsiąść, mijają trzy minuty i już jest opóźnienie. Dalej – interwencja policji, podróżny, który chce kupić bilet, a nie ma wolnych miejsc, awantury, plus to, co się dzieje na trasie – zwierzyna leśna, o której już wspominałem, samochody na przejazdach niestrzeżonych, długo by wymieniać…

W tej pracy działa się instynktownie, nie ma czasu na zastanowienie.

W sytuacji awaryjnej, gdy trzeba opuścić pantografy, nie myślisz o tym, który pociąg prowadzisz, wykonujesz ruch ręką i gotowe. To są wyuczone nawyki. Wiem, że im bardziej się stresujemy, tym więcej popełniamy błędów. Wiadomo, jak stres wpływa na człowieka, więc staram się nie denerwować, przyjść zadowolony do pracy, a podczas jej wykonywania się nie spinać. Cenię sobie pogodę ducha i uśmiech.

Co daje Panu reset?

Czas spędzany z córką, wtedy staję się sześciolatkiem, który bawi się razem z nią. (śmiech) Tato jest do wygłupiania się, do uprawiania sportów. Gdy jestem z Lidią, odpływam, nie myślę o tym, że zupa jest nieugotowana, czy o tym, co trzeba zrobić w pracy następnego dnia, jaka będzie służba. To jest czas dla córki, mój mały reset. Drugim są moje wyjazdy na wieś, do teściów, blisko granicy z Białorusią. Uwielbiam las, do którego chodzimy z córką na spacery.

Co wyróżnia sekcję w Białymstoku, za co ją Pan lubi?

Kameralność, mamy tu 70 maszynistów plus tych, którzy jeszcze się szkolą. To najbardziej mi się podoba, wszyscy się znamy.

Czego Panu życzyć?

W życiu zawodowym – tyle samo powrotów co wyjazdów. Te słowa powiedział mi kiedyś maszynista na emeryturze, z którym swego czasu miałem przyjemność jeździć jako pomocnik. A w życiu prywatnym – żeby nic się nie zmieniło, tego sobie życzę.